Zdrowieć w kulturze. O twórczości i byciu w kulturze z Katarzyną Parzuchowską-Tercz.
Dziś zapraszam Was na rozmowę o kulturze i zdrowiu psychicznym. Moją gościnią jest wyjątkowa osoba. To Katarzyna Parzuchowska-Tercz - certyfikowana trenerka w obszarze zdrowia psychicznego pracująca z młodzieżą i dorosłymi, arteterapeutka, inicjatorka Teatru Kryzys oraz Mazowieckiej Szkoły Zdrowienia, ekspertka przez doświadczenie, która mocno wierzy, że dobry styl życia i sztuka pomagają zdrowieć i przeciwdziałać nawrotom.
Katarzyna Parzuchowska-Tecz. Fot. Jakub Tercz.
Jesteś obecna w przestrzeni Internetu. Edukujesz i mówisz o kryzysach psychicznych. Jesteś działaczką społeczną, ekspertką przez doświadczenie oraz innowatorką rozwiązań na rzecz zdrowia psychicznego - choćby poprzez kulturę i propagowanie różnych form zdrowienia we współpracy z kulturą. Na co dzień związana jesteś z Fundacją Otwarte Seminaria Filozoficzno-Psychiatryczne, Mazowiecką Szkołą Zdrowienia i Teatrem Kryzys.
Doświadczenie kryzysu psychicznego może mieć sens, kiedy jest przepracowane. Jedną z dróg nadawania sensu temu doświadczeniu jest działanie na rzecz innych osób w kryzysach. To ważny cel mojego życia. Jednocześnie zawsze korzystałam z kultury i ma ona bardzo duże znaczenie w mojej drodze zdrowienia. Jestem też arteterapeutką i po prostu wiem, że są jasne dowody na to, że kultura działa - nie tylko na mnie i w moim subiektywnym doświadczeniu. To właśnie uczestnictwo kulturze w jakiejkolwiek formie ma wpływ na nasz dobrostan psychiczny. Niezależnie od tego, czy doświadczamy kryzysu czy nie, ten kontakt z kulturą jest nam potrzebny.
Jaka była Twoja droga zdrowienia przez kulturę?
Zacznę od książek. Zawsze kochałam czytać i zawsze to był mój świat. Świat lektur, które dawały mi dużo relaksu, odpoczynku, ale też kreatywności, pobudzania wyobraźni. Czucia się w lekturach bezpiecznie, łapania oddechu. Gdy zaczęłam chorować czytanie książek nabrało jeszcze większego znaczenia. Moja droga zdrowienia zaczęła się dzięki książce Elyn Saks pt. "Schizofrenia. Moja droga przez szaleństwo". Elyn zachorowała na studiach prawniczych na schizofrenię, skończyła te studia i jej kariera bardzo się rozwinęła. Jest teraz wykładowczynią na najważniejszych, uznanych uniwersytetach na świecie.
Elyn ma też świetne wystąpienie na TED.
Miałam okazję z nią korespondować tuż przed pandemią, mieliśmy w Fundacji pomysł, żeby włączyć ją do udziału w jednej z edycji Otwartych Seminariów, bo jest świetną mówczynią, co widać właśnie na TEDzie. Ale już wiele lat wcześniej ta książka sprawiła, że zobaczyłam, jak dużo Elyn zrobiła w swoim życiu, mimo tego, że doświadczyła takiego cierpienia. Więc pomyślałam - jest nadzieja, że ja też tyle zrobię i że będę szczęśliwa. Za tym popłynęła fala innych książek ekspertów przez doświadczenie związanych z doświadczeniem schizofrenii i innych kryzysów psychicznych.
Zestawiam jak w lustrze swoje doświadczenia z tymi doświadczeniami, o których czytam i dzięki temu lepiej rozumiem siebie.
Jest też malarstwo. Bardzo lubię ciapać kropki na płótnie [śmiech]. To jest czas na moją wyobraźnię, kreatywność, na moją spontaniczność, na moją impulsywność, na moje emocje. Gdy zaczynam malować, nigdy nie wiem, na czym skończy się to wyrażanie emocji. To jest przygoda, która dla mnie działa nie tylko kiedy jestem w zdrowiu, ale kiedy zdarzają mi się nawroty, jestem w psychozie. Mam wtedy komfort chorowania w domu i mnóstwo czasu. Nagle trzeba wrzucić na luz i dać sobie czas, żeby zdrowieć. Mimo cierpienia i trudnych objawów, ja nadal w tym stanie wyjmuję płótno, sztalugę, farby i znowu daje sobie możliwość poczucia jakiegoś mojego zdrowego kawałka, który nadal - nawet w tym cierpieniu - gdzieś tam jest.
Mam wrażenie, że nawet lepiej maluję, gdy nie jestem zdrowa. Jest wtedy mniej myślenia, a więcej impulsywnego, uczuciowego podejścia do tego, co na tym płótnie powstaje.
Powiedziałabym, że jest to chyba historia, która przewija się przez biografie różnych artystów. Że są twórczy i tworzą wybitne dzieła właśnie w kryzysach. A czy są inne obszary kultury ważne dla Ciebie?
Kolejnym obszarem twórczości jest dla mnie teatr. Teatr rozumiany jako kreatywność, wyrażanie siebie, kontakt z emocjami. A przede wszystkim teatr jako miejsce relacji. Przez wiele lat od podstawówki należałam do teatralnej grupy amatorskiej prowadzonej przez niesamowitą animatorkę, Marlenę Domżał. Była dla mnie takim dobrym dorosłym, który był mi w życiu potrzebny w okresie dojrzewania. Doświadczyłam też przyjaźni, które trwają do dzisiaj.
Chciałam stworzyć coś podobnego. Takie miejsce, gdzie będą relacje, a ludzie będą sobie ufać i akceptować siebie takimi, jakimi są, żeby mieć odwagę na scenie wyrażać się autentycznie. Grać zgodnie ze swoimi zasobami, możliwościami. Jednocześnie żeby mieć odwagę siebie dotknąć, pokazać jakiś gest, okazać trudne emocje, podzielić się jakąś prawdę.
Czy lubisz być także po drugiej stronie, na widowni?
Lubię być widzem. I to oklepane katharsis, o którym mówimy, nie jest dla mnie banalne. Dla mnie to żywe, prawdziwe, głębokie doświadczenie. Dzięki spektaklom układam siebie na nowo. Gdy siadam na widowni z jakimiś swoimi tematami, nagle widzę połączenia z tym, co dzieje się na scenie. Wracam do zapomnianych kawałków siebie.
Po wielu spektaklach mam poczucie ulgi. Jak je obejrzę, to czuję że zrzucam jakiś ciężar. Mogę zobaczyć moje problemy i sprawy z różnych perspektyw.
A czy oglądając spektakle, czytając książki, trafiasz czasem na treści wrażliwe? Czyli obrazy lub tematy, które budzą twój niepokój lub trudne emocje lub ożywiają jakieś trudne doświadczenia?
Dla mnie w teatrze - im trudniej, tym lepiej. Ostatnio byłam na spektaklu Lupy w warszawskim Teatrze Powszechnym, w którym pośród różnych mocnych scen działa się wspaniała rozmowa o depresji. Odważne podejście do tematu, głęboko poruszające. Z katalogu przedstawień ciężkich na pewno wrażenie zrobiły na mnie „Cząstki kobiety” w Nowym Teatrze, które opowiadają o utracie dziecka. To było trudne, ale też bardzo autentyczne. Nie zapomnę też spektaklu "Psychoza 4.48" Jarzyny w TR Warszawa. Były tam sceny, które potrafiłam intuicyjnie odnieść do siebie. Rozumiałam emocje i stany, które przeżywać mogła Sarah Kane grana przez Cielecką. Dobrze mi było z tym, że mogę sobie na nią patrzeć siedząc wygodnie, że z widowni obserwuję całe to bagno, mrok i ciemność, które bohaterka bierze na siebie jak w jakimś rytuale. Była jak szaman, który odtwarza i przeżywa to wszystko za mnie.
I właśnie stąd bierze się u mnie katharsis – mogę zobaczyć te trudy na scenie, jak ktoś inny przeżywa je za mnie. Mogę być dzięki temu obserwatorem cierpienia, a nie cierpieć.
Gdy Cię słucham, to przychodzi mi na myśl, że będąc na widowni, nadal masz świadomość sceny. Znasz środki wyrazu teatralnego, jego metafory. Masz dystans.
Myślę, że dla osób z doświadczeniem psychotycznym, ważne jest, żeby sobie wyznaczać pewne granice odlotu i wczuwania się i wchodzenia w coś, zatracania się. Oczywiście też mamy prawo się zatracać i odpływać. Jednak ja bardzo staram się obserwować te momenty. Kiedy coś w mojej głowie idzie za daleko. Sprawdzam, czy ja nadal mam ten krytycyzm do tego, w czym jestem, czy tu się coś zaczyna dziać. Dzięki tej obserwacji trzymam zdrowie, bo jestem na to wrażliwa.
A kultura jest takim obszarem, gdzie lubimy dać się ponieść temu doświadczeniu. Tak działa na mnie muzyka. I po koncercie, kiedy tyle już się wydarzyło w moim sercu i mózgu, zawsze potrzebuję później takiego uziemienia i pogadania z ludźmi o tym, czego doświadczyłam, a czego doświadczyli inni. Czy mieliśmy podobne wrażenia. Szczególnie, że ja gdy słucham muzyki, to w mojej głowie pojawiają się całe historie i obrazy. Tworzą się historie.
Jesteś arteterapeutką. To jest osobna gałąź wspierająca zdrowienie. Czy mogłabyś powiedzieć, co wyróżnia arteterapię i czyni ją terapią a nie po prostu twórczymi warsztatami?
Jest to proces, do którego na początku zapraszamy uczestników. Ustalamy jakie są nasze wspólne cele. A wchodzimy w proces wszyscy świadomie i na zasadach, które wspólnie określiliśmy. Wchodzimy głęboko w temat i towarzyszymy uczestnikom. Pozwalamy im się otworzyć, dotknąć tego, co przeżywają. Dajemy im możliwość wyrażenia tego, co przeżyli i doświadczyli. Pracujemy nad konkluzjami indywidualnie, ale też omawiamy je grupowo.
Arteterapeuta dba także o to, aby tworzenie było formą zabawy, kontaktu ze swoją spontanicznością. Cały czas jednak poddajemy ten proces analizie i zrozumieniu, co to dla mnie oznacza. Ważne są też relacje - nie tylko to, co przeżywam indywidualnie, ale też co się dzieje w grupie.
Pamiętajmy jednak, że arteterapia nie jest klasyczną terapią grupową, w której będziemy pracować przez dłuższy czas. Wtedy pracujemy długofalowo z nastawieniem na zmianę naszego funkcjonowania, schematów, mechanizmów myślenia. To głębszy proces niż arteterapia.
Spektakl Teatry Kryzys. Fot. Jakub Tercz
A gdzie w tym obszarze jest Teatr Kryzys? Czy to proces terapeutyczny, czy po prostu teatr amatorski? Przypomnę, że teatr ten działa w Domu Kultury Stokłosy, czyli w warszawskiej instytucji kultury. Jego członkami są osoby z doświadczeniem różnych kryzysów, a ty wspólnie z mężem Jakubem Terczem animujecie jego działanie. Opowiedz, czym jest Teatr Kryzys?
Jesteśmy amatorską grupą teatralną, której uczestników łączy wspólne doświadczenie i która ma cel, którym mogą być warsztaty, może być spektakl, innym razem proponujemy ćwiczenia arteterapeutyczne.
I każdy z uczestników jest w terapii własnej? Rozumiem, że to nie teatr ma mieć funkcję terapeutyczną?
Rzeczywiście ważnym wsparciem jest zapewnienie sobie leczenia. Wymaga tego szczególna dynamika grupy, w której wszyscy mają doświadczenie kryzysu. Więc kiedy spotykamy się regularnie, zawsze u kogoś stan zdrowia może się na jakiś czas pogorszyć. Ktoś może też zniknąć na jakiś czas.
Mamy wiele swoich zasad po to, żeby dbać i opiekować się sobą nawzajem. Dawać sobie jasne i transparentne komunikaty, kiedy się o kogoś martwimy lub zauważamy coś, czego ta osoba jeszcze nie zauważa. Dodatkowo jesteśmy w stałym kontakcie, mamy swoją grupę na komunikatorze. Mamy komunikacyjne procedury w obliczu różnych sytuacji. Konsekwencja w dobrej komunikacji działa.
Czy macie stałą publiczność dla której gracie? Czy jesteście głównie nastawieni na proces, a publiczność jest dodatkową nagrodą?
Mamy okresy, kiedy wyraźnie chcemy zrobić spektakl. Bardzo ważną tego częścią jest próba generalna lub przedpremiera, którą gramy dla naszych znajomych i bliskich. Robimy z tego święto, żeby się spotkać, porozmawiać. Działamy szeroko promocyjnie, więc na spektakl przychodzą często anonimowi ludzie. Gramy jednak pojedyncze spektakle, a nie repertuarowo. Oprócz przypadkowych widzów i znajomych, zdarzają się też osoby przyciągnięte tym, kto gra w naszym teatrze. Bo my to zawsze jasno komunikujemy, że aktorami są osoby po kryzysie.
W 2023 roku testowaliśmy nowe rozwiązanie. Po spektaklach robiliśmy spotkanie z naszymi aktorami. Rozmawialiśmy z publicznością wokół spektaklu. Przy okazji pojawiały się też pytania dotyczące zdrowia psychicznego. To było coś cennego i wartościowego. Chcemy to kontynuować.
Spotkanie studentów Mazowieckiej Szkoły Zdrowienia. Fot. Jakub Tercz.
Oprócz Teatru Kryzys, prowadzicie także Mazowiecką Szkołę Zdrowienia. To model znany na zachodzie jako Recovery College. Za wami już pierwszy semestr. To unikalna ścieżka zdrowienia, która przyjmuje perspektywę studenta - nie np. pacjenta. Jest nie tylko dla osób po kryzysie, ale także terapeutów, rodzin i bliskich. To niezwykle różnorodne środowisko.
To prawda. Dostaje się kolorowy indeks. Można sobie tam wpisać przedmioty w danym semestrze i na końcu otrzymuje się zaliczenie. Ten indeks jest bardzo obszerny, więc dajemy taką furtkę, że jeśli ktoś chce kontynuować w kolejnym semestrze nowe przedmioty, to jest zaproszony. Tym bardziej, że co semestr zmieniamy program, dodajemy nowe tematy. To pokłosie wizyty studyjnej uczestniczek projektu Kioski Troski Towarzystwa Inicjatyw Twórczych "ę". Na spotkaniu padło pytanie, czy oprócz zajęć dobrostanowych, nastawionych na zapobieganie nawrotom, utrzymywanie i rozwijanie zdrowienia, mamy też zajęcia, które nie dotyczą zdrowia psychicznego wprost. Zaczęliśmy o tym myśleć i wprowadziliśmy w tym semestrze mniej oczywiste kursy, np. samoobronę, podróżowanie, pasje, asertywność.
Szkoła Zdrowienia właśnie ma to do siebie, że można poczuć się studentem. Atmosferę robi także fakt, że są nimi osoby z różnych baniek, które patrzą na świat z wielu perspektyw: osoby zdrowiejącej, rodziny, pomagacza. A osoby zdrowiejące są na różnych etapach. To jest bardzo cenne, bo jeśli ktoś jest bliżej kryzysu, to może spotkać kogoś, kto jest od tego kryzysu dalej. Albo osoby, które są rodzinami, mogą wysłuchać kogoś, kto opowiada o swojej chorobie w czasie przeszłym i to może rzucić nowe światło na to, co dzieje się u ich bliskich. Przy tym każdy warsztat prowadzi ekspert przez wiedzę i ekspert przez doświadczenie, więc profesjonalista może dodać komentarz z poziomu wiedzy, a asystent zdrowienia – z przepracowanej perspektywy pierwszoosobowej. To może dziać się wprost na bardziej technicznych kursach, ale może też być tłem, które ma miejsce gdzieś pomiędzy głównymi tematami. Ważne, żeby te perspektywy mogły się dopełniać, bo każda z nich jest ważna i żadna nie ma prymatu ani dostępu do prawdy absolutnej.
W tym sensie Mazowiecka Szkoła Zdrowienia to jest "miejsce trzecie". Neutralna przestrzeń, w której można się spotkać, usiąść, posłuchać, porozmawiać, napić herbaty. W naszym przypadku, jest to Dom Kultury Kadr, gdzie odbywa się większość zjazdów Szkoły. To bycie w miejscu kultury działa w dwie strony. Po pierwsze czujemy się tu komfortowo i mamy pozamedyczną, niestygmatyzującą przestrzeń do działań. Po drugie jesteśmy w miejscu kultury o małym progu wejścia, gdzie ściana w ścianę odbywają się standardowe zajęcia i wydarzenia kulturalne, które wcale nie muszą być dla dzieci i płatne. W ubiegłym roku na spotkanie świąteczne Szkoły jedna ze studentek przyniosła stroik, która wykonała tego samego dnia rano podczas darmowych zajęć z robienia ozdób, wszystko działo się w Kadrze.
Jak wygląda proces studiowania w Mazowieckiej Szkole Zdrowienia?
Zabiegamy o to, żeby nie być sprowadzani do psychoedukacji. Psychoedukacja jest ważna, bo stanowi dopełnienie leczenia. Ale cele psychoedukacji dalej są medyczne: zrozumieć, okiełznać chorobę, czekać na objawy zwiastunowe, przewidywać ryzyka. W zdrowieniu przyjmujemy, że każdy ma prawo do takich samych marzeń, niezależnie od tego, czy ma diagnozę. Dlatego unikamy prelekcji i slajdów, raczej stawiamy na doświadczenia, wspólne ćwiczenia, wymiany, na rodzaj mądrości, którą wnosi każda osoba i na cele, które nie dotyczą choroby i najlepiej, żeby łączyły osoby także poza czasem zajęć. I tak, grupa z podróżowania sama się zebrała i poszła na wycieczkę do lasu.
Na koniec chciałam Cię zapytać o twoje marzenia.
To są dwa marzenia. Po pierwsze zależy nam na tym, aby Mazowiecka Szkoła Zdrowienia przetrwała. Mamy finansowanie z Mazowieckiego Centrum Polityki Społecznej do końca 2026 roku. Widzimy jak dużo osób się do nas zgłasza i widzimy sens tego, co robimy.
Drugie marzenie to Mały Kryzys, czyli warsztaty teatralne dla młodzieży.
Ulubione lektury Katarzyny o zdrowiu psychicznym:
“Schizofrenia. Moja droga przez szaleństwo” Elyn Sacks
“Umysł, który sam siebie odnalazł” Clifford Beers
“Niepotrzebna jak róża” Arnhild Lauveng
“Rozpad umysłu. Biografia schizofrenii” Jeffrey Liberman
“Uratuj mnie. Opowieść o złym życiu i dobrym psychoterapeucie” Reiland Reichel
“Niespokojny umysł” Kay Jaminson
“Nieobecni. Milczenie wokół chorób psychicznych w rodzinie” Meg Kissinger
“Koniec świata. Umyj okna” Agnieszka Jelonek
“Osobisty przewodnik po depresji” Tomasz Jastrun
“Tańcząc. Rozmowy o kryzysie i przemianie” z Bartłomiejem Dobroczyńskim rozmawia Agnieszka Jucewicz